„O świcie zwyciężymy.”


2 listopada wspominamy naszych zmarłych, ale dotykamy również prawdy o nas samych. Śmierć to nie tylko koniec biologiczny, lecz także wszystkie „małe śmierci” codzienności: chwile bezsilności, kiedy nie potrafimy kochać, kiedy strach odbiera nam odwagę, kiedy rany bolą tak mocno, że trudno oddychać. Każda z tych sytuacji pokazuje, jak bardzo jesteśmy delikatni. I właśnie w tej słabości Bóg pragnie być blisko człowieka, aby go pocieszać, a nie osądzać.

Wobec fizycznej śmierci wszyscy jesteśmy tacy sami: sławni i nieznani, bogaci i ubodzy, zdrowi i chorzy. Możemy podziwiać wielkich ludzi świata, ale śmierć przypomina, że nikt nie jest od niej większy. Tak było nawet z Giacomem Puccinim – genialnym kompozytorem, uwielbianym w teatrach całego świata. Na końcu leżał w ciszy szpitalnej sali w Belgii, w bólu, próbując zapisać ostatnie nuty swojej opery. Jego wielkość nie mogła zatrzymać tego, co dotyka wszystkich. Śmierć czyni nas równymi.

A jednak wiara prowadzi nas dalej. Ewangelia opowiada, że gdy Jezus umierał, zapadła ciemność i wszystko wyglądało na przegraną. Ale o poranku kobietom ukazał się pusty grób, a anioł zadał pytanie: „Dlaczego szukacie żyjącego wśród umarłych?” To nie jest poezja ani metafora – to rdzeń chrześcijańskiej nadziei. Jeśli śmierć jest ciszą, zmartwychwstanie jest nową pieśnią. Jeśli śmierć jest nocą, zmartwychwstanie jest świtem, który przychodzi mimo wszystko.

Dlatego modlimy się za zmarłych nie jak ci, którzy nie mają nadziei. Jesteśmy ubodzy – ale ubodzy kochani. Jesteśmy słabi – ale w rękach Boga. Jesteśmy śmiertelni – ale przeznaczeni do życia. Chrystus pokonał śmierć, a my pójdziemy Jego drogą. Przyjdzie dzień, w którym spotkamy naszych zmarłych i razem z nimi powiemy: „O świcie zwyciężymy.” Ojcze, w Twoje ręce powierzamy naszych zmarłych i powierzamy także samych siebie. Z Chrystusem, o świcie, zwyciężymy.