Prawdziwa modlitwa.


Jezus opowiada historię dwóch ludzi, którzy przyszli się modlić.

Obaj stoją w tej samej świątyni, mówią do tego samego Boga, ale wychodzą z zupełnie innym skutkiem. Faryzeusz modli się do Boga, ale tak naprawdę mówi do lustra.

W jego słowach nie ma ani jednego zdania, które wskazywałoby na relację z Bogiem — jest tylko autopromocja.

„Dziękuję Ci, że nie jestem jak inni…” — modlitwa, która nie dotyka nieba, bo jest pełna samego siebie.

A celnik?

Stoi z daleka, nie podchodzi bliżej, nie ma odwagi spojrzeć w górę. Bo wie, kim jest.

Nie udaje, nie tłumaczy się, nie porównuje z innymi. Mówi jedno: „Boże, miej litość dla mnie, grzesznika”.

I właśnie w tym momencie, gdy człowiek przestaje grać rolę, a zaczyna być sobą — tam zaczyna działać łaska.

Nie Bóg ma problem z przebaczeniem. To my mamy problem z przyjęciem prawdy o sobie.

Faryzeusz nie potrzebuje Boga, bo sam jest dla siebie zbawicielem. Celnik natomiast odkrywa, że bez Boga nie ma życia.

Pan Jezus nie stawia na piedestale grzechu, ale prawdy.

Kto się uniża, czyli kto przestaje udawać, że jest doskonały — ten jest wywyższony, bo Bóg działa tylko w tym, co jest prawdziwe.

To nie chodzi o to, żebyśmy się źle czuli z sobą, ale żebyśmy przestali udawać.

Prawdziwa modlitwa zaczyna się tam, gdzie kończy się teatr.

Więc może dziś warto wejść w tę świątynię własnego serca i powiedzieć:

„Panie, ja nie jestem doskonały, ale chcę, żebyś był moim Bogiem naprawdę.”

I wtedy — jak celnik — wrócimy do domu usprawiedliwieni, bo pokora otwiera drzwi łaski.

„Każdy, kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się uniża, będzie wywyższony.”

Niech to zdanie stanie się dziś naszym rachunkiem sumienia.

CZY SYN CZŁOWIECZY ZNAJDZIE WIARĘ NA ZIEMI?

(Łk 18,1–8 – Wdowa natrętna)

Ewangelia kończy się pytaniem Jezusa, które dotyka serca i sumienia każdego z nas:

„Czy jednak Syn Człowieczy, gdy przyjdzie, znajdzie wiarę na ziemi?”

To nie jest pytanie z lęku, lecz z miłości. Jezus pyta: czy pozostaniesz wierny, nawet gdy wszystko się zawali?

Tradycja Kościoła przypomina, że Chrystus przychodzi trzy razy: przyszedł dwa tysiące lat temu, przyjdzie na końcu czasów, ale przychodzi także każdego dnia, w naszym życiu, w wydarzeniach, w ludziach, w radościach i w trudnościach. I w każdej chwili pyta nas:

„Czy zaufasz Mi także w tym wydarzeniu? W tym bólu?”

Wiara nie jest posągiem, ale rośliną, która żyje. Dziś ją masz, jutro może się zachwiać. Czasem wystarczy choroba, strata, rozczarowanie – i człowiek się oddala. Dlatego Jezus pokazuje nam wdowę: biedną, samotną, ale niezłomną.

Wdowa w Biblii to obraz człowieka, który utracił ziemskie zabezpieczenia i nauczył się ufać tylko Bogu. To ktoś, kto odkrył, że świat daje wiele złudzeń, ale mało pewności.

Wdowa nie przestaje prosić, nie dlatego, że jest uparta, ale dlatego, że wierzy w sprawiedliwość Boga. I tak samo my – gdy się modlimy, nie przekonujemy Boga, ale pozwalamy, by On przemieniał nas.

Modlitwa to pamiętać o Bogu, nawet w ciemności, nawet w grzechu, nawet wtedy, gdy wszystko się rozpada. Bóg słyszy swoje dzieci, które wołają do Niego dniem i nocą – to znaczy w chwilach dobrych i złych, w świetle i w mroku.

„Prawdziwa wiara to ta, która trwa także w nocy.”

Bóg nie jest sędzią, lecz Ojcem. Ojcem, który nigdy nie przestaje kochać, który słucha, podnosi i przebacza.

Dlatego, Panie, kiedy przyjdziesz – w moim dniu i w mojej nocy – znajdziesz wiarę w moim sercu, nie dlatego, że jestem doskonały, ale dlatego, że

„Nigdy nie przestanę wierzyć, że Ty mnie kochasz.”