
Jezus opowiada historię dwóch ludzi, którzy przyszli się modlić.
Obaj stoją w tej samej świątyni, mówią do tego samego Boga, ale wychodzą z zupełnie innym skutkiem. Faryzeusz modli się do Boga, ale tak naprawdę mówi do lustra.
W jego słowach nie ma ani jednego zdania, które wskazywałoby na relację z Bogiem — jest tylko autopromocja.
„Dziękuję Ci, że nie jestem jak inni…” — modlitwa, która nie dotyka nieba, bo jest pełna samego siebie.
A celnik?
Stoi z daleka, nie podchodzi bliżej, nie ma odwagi spojrzeć w górę. Bo wie, kim jest.
Nie udaje, nie tłumaczy się, nie porównuje z innymi. Mówi jedno: „Boże, miej litość dla mnie, grzesznika”.
I właśnie w tym momencie, gdy człowiek przestaje grać rolę, a zaczyna być sobą — tam zaczyna działać łaska.
Nie Bóg ma problem z przebaczeniem. To my mamy problem z przyjęciem prawdy o sobie.
Faryzeusz nie potrzebuje Boga, bo sam jest dla siebie zbawicielem. Celnik natomiast odkrywa, że bez Boga nie ma życia.
Pan Jezus nie stawia na piedestale grzechu, ale prawdy.
Kto się uniża, czyli kto przestaje udawać, że jest doskonały — ten jest wywyższony, bo Bóg działa tylko w tym, co jest prawdziwe.
To nie chodzi o to, żebyśmy się źle czuli z sobą, ale żebyśmy przestali udawać.
Prawdziwa modlitwa zaczyna się tam, gdzie kończy się teatr.
Więc może dziś warto wejść w tę świątynię własnego serca i powiedzieć:
„Panie, ja nie jestem doskonały, ale chcę, żebyś był moim Bogiem naprawdę.”
I wtedy — jak celnik — wrócimy do domu usprawiedliwieni, bo pokora otwiera drzwi łaski.
„Każdy, kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się uniża, będzie wywyższony.”
Niech to zdanie stanie się dziś naszym rachunkiem sumienia.

